Jestem prawie pewien, że gdzieś w Melville jest linia, w której nagle oznajmia, że nie przepada za pingwinami. W mojej głowie naprawdę myślę, że to Melville – może Moby-Dick albo The Encantadas. Ta linijka, jak na wpół pamiętam, sugeruje, że w pingwinach jest coś wyjątkowo niekochanego, coś nieco niesamowitego i paskudnego.
Wersu zawsze towarzyszy przypis, w którym przyznaje, że tak, Melville wyraźnie się mylił w tej sprawie. Kochamy pingwiny. Zrób ankietę. Pingwiny są powszechnie chwalone. To, co robią ze skałą. Na niektórych brwiach. Silna synergia batoników czekoladowych dla fanów z Wielkiej Brytanii. Nie czujemy się nawet oszukani, gdy ich niezręczność na lądzie ustępuje miejsca muskularnej elegancji w wodzie. Niezgrabność przechodząca w elegancję w momencie uderzenia zdaje się sugerować ciągłe cnoty.
W Orzechach nie ma pingwinów – a jeśli są, to za nimi tęskniłem. Ale pomyślałem o pingwinach Melville'a, ponieważ w Nuts chodzi o wiewiórki – a wiewiórki, nagle zdałem sobie sprawę, są nie powszechnie chwalony. Czasami wydaje się, że nie możemy się o nich zdecydować. Są urocze, żwawe i poruszają się jak pióro wieczne, jasne, ale z bliska widać te zaskakujące ostre zęby i jest ich tak wiele! Są te błyszczące, nieodgadnione oczy. A potem ktoś powie: „Och, wiesz, że szare wiewiórki zabiły wszystkie czerwone”, a potem może trochę mimowolnego dreszczyku?